Janina Zawadowska - patronka liceum


Janina Zawadowska urodziła się 3 października 1936 roku w  Warszawie w rodzinie nauczycielskiej. Jej ojciec, Wiktor Ehrenfeucht, był autorem podręczników z dziedziny astrofizyki, matka  Aniela - matematyki.

W 1953 roku ukończyła Liceum Ogólnokształcące w Łodzi i rozpoczęła studia  na Wydziale Chemicznym Politechniki Łódzkiej. Po trzech latach, po wyjściu za mąż przeniosła się do Warszawy i kontynuowała studia na Politechnice Warszawskiej, które ukończyła w 1959 roku. Pracę magisterską – Reakcje m-nitrocynamonianem metylu z hydrazyną wykonała pod kierunkiem prof. dr W. Policzkowej.

W latach 1960-1961 pracowała na uniwersytecie w Montrealu. W 1961 roku rozpoczęła pracę na Uniwersytecie Warszawskim na Wydziale Chemii. Do jej obowiązków dydaktycznych należało prowadzenie ćwiczeń laboratoryjnych i audytoryjnych z chemii analitycznej ilościowej. Była współautorem podręcznika z tej dziedziny. W 1969 roku została służbowo przeniesiona do Instytutu Chemii Fizycznej PAN, w którym pracowała do końca października 1980 roku. W 1975 roku obroniła pracę doktorską  Elektrochemiczne i fotochemiczne badanie nitrofuranów. Do 1980 roku była współautorem dziewięciu prac naukowych i jednego patentu.

W styczniu 1981 roku została zatrudniona w Centrum Kształcenia Ustawicznego w charakterze nauczyciela chemii.

Od września 1981 do 1991 roku była dyrektorem LXI Liceum Ogólnokształcącego przy Szkolnym Ośrodku Socjoterapii i jednocześnie uczyła chemii.  W tym czasie realizowano nowatorski eksperyment pedagogiczny dający szansę młodym buntownikom odrzuconym przez „normalne” szkoły. Janina Zawadowska miała ogromny wpływ na kształtowanie społecznych postaw, zarówno kadry pedagogicznej, jak i uczniów. Była wrażliwa na cierpienie drugiego człowieka, potrafiła pomagać innym w sposób mądry i skuteczny. Pracę w Ośrodku traktowała jako misję i w związku z tym była zawsze gotowa do pracy na rzecz innych. Potrafiła zabrać chorych, uzależnionych podopiecznych do własnego domu i tam stworzyć im warunki sprzyjające zdrowieniu.

Wszystkim imponowała swoją rozległą wiedzą, umiejętnościami i niezliczoną ilością pomysłów na wychowanie i edukację. Dzięki jej pracy w naszym Ośrodku wielu młodych ludzi ukończyło szkołę średnią a później studia. W latach osiemdziesiątych, kiedy powstała pierwsza Solidarność Nauczycielska, Janina Zawadowska zajęła się reformowaniem polskiej oświaty. Doskonale rozumiała, że konieczne zmiany wymagają podnoszenia kwalifikacji nauczycieli.

Od 1991 roku była Wicedyrektorem Departamentu Doskonalenia Nauczycieli w Ministerstwie Edukacji Narodowej, by rok później kontynuować swoje zadania na stanowisku dyrektora Centrum Doskonalenia Nauczycieli, w którym pracowała do 1997 roku.

W 1997 roku została Prezesem TRIO – Towarzystwa Rozwijania Inicjatyw Oświatowych. Była inicjatorką, współtwórczynią systemu doskonalenia nauczycieli – między innymi programu Nowa Szkoła i Wizytator. Program ten popularyzował nowe nauczanie i zarządzanie placówkami oświatowymi. Jako Prezes TRIO wspierała i promowała twórcze, nowatorskie działania w reformującej się polskiej oświacie. Szczególnie zajmowała się upowszechnianiem edukacji przedszkolnej na wsi i w małych miejscowościach.

Była ekspertem od spraw oceniania oświatowych projektów unijnych. Uczestniczyła w wielu projektach współpracy europejskiej. Od 2009 roku, jako członek rady programowej miesięcznika Dyrektor Szkoły, upowszechniała wiedzę o edukacji w Polsce i na świecie. Angażowała się we wszelkie działania mające na celu podniesienie jakości pracy edukacyjnej, wspierała także wszystkich tych, którzy takie działania podejmowali.

Do końca życia pozostawała aktywna. Zmarła, jadąc na konferencję poświęconą PISA – programowi międzynarodowej oceny umiejętności uczniów.

Nagrody i odznaczenia:

1997 r. – Medal Komisji Edukacji Narodowej za wybitne osiągnięcia w pracy dydaktycznej i wychowawczej,
2011 r. – pośmiertnie odznaczona Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski za wybitne zasługi w działalności na rzecz edukacji narodowej oraz osiągnięcia w pracy dydaktycznej i wychowawczej.

 

"O Jance"

„Jeśli uważasz, że coś jest ważne i powinno być zrobione - po prostu to zrób..."

Janeczka Zawadowska

„...nie oglądaj się na innych, nie czekaj, aż oni to zrobią, nie narzekaj, że powinno, a nie jest zrobione. Po prostu - zrób. Bo inaczej prawie na pewno nie będzie zrobione. Albo ktoś to zrobi, ale zupełnie inaczej, niż myślisz. I możesz być zawiedziona."

To jedna z pierwszych ważnych rzeczy, których nauczyła mnie Janeczka, kiedy ponad 20 lat temu, w warszawskim SOS-ie, dołączyłam do niej i stałam się częścią duetu: nauczyciel-wychowawca i socjoterapeuta. Klasę miałyśmy na początku trudną, jak wszyscy diabli. Dlatego od pierwszych dni nieformalnie dołączył do nas „na trzeciego" Łukasz Ługowski - uczył polskiego, więc miał z klasą wielogodzinny kontakt. I - kolosalną możliwość wywierania wpływu, kształtowania, pokazywania różnych rzeczy poprzez literaturę, czego większość polonistów nie umie dostrzec. My w SOS-ie mieliśmy szczęście do rewelacyjnych polonistów.

 I tak z tego wychowawczego duetu zrobiło się trio i szybko wymacerował podział ról: mama, tata i mistrz. Może to dziwne, ale to ja byłam „tatą". Wymagającym, dyscyplinującym, uczącym technik radzenia sobie z zadaniami i uciekającym czasem. Kto zna Łukasza Ługowskiego, nie ma wątpliwości - Mistrz pełną gębą. No i przede wszystkim Janeczka. Prawdziwa dama, wywodząca się z przedwojennej warszawskiej inteligencji. Mądra, doświadczona, refleksyjna, doskonale wykształcona. Łagodna i ciepła. Po prostu - doskonała. Niby tylko krzątająca się wokół nas, przyznająca sobie najmniej istotną rolę w tym całym procesie, ale w rzeczywistości była katalizatorem wszelkich dobrych zdarzeń.

Co robiła? Strasznie proste rzeczy. Łagodziła burze, tłumaczyła, wyjaśniała, przekonywała, godziła, pocieszała, podnosiła na duchu, chwaliła, cieszyła się z najdrobniejszych sukcesów, tuliła, głaskała, doradzała, czasami dawała coś słodkiego. Czyli bardziej jak babcia, niż jak mama. Mówiła, że tym naszym dzieciom bardziej potrzeba mądrych dziadków, niż rodziców, bo rodzice zbyt źle im się kojarzą. I po prostu robiła to, co należało robić. Jak zwykle.

O jednym z praktycznych wcieleń tego, co SOSowcy nazywają „zasadą Janeczki: Zrób To Sam", pisałam w listopadowym numerze: uczniowie śmiecą, kadra uważa, że w szkole powinien być porządek, więc różnymi metodami stara się nakłonić do nie śmiecenia uczniów, ale wszystko okazuje się przeciwskuteczne - teraz śmiecą ostentacyjnie i bojowo. Janeczka nic nie tłumaczy, do niczego nie próbuje przekonać. Po prostu zaczyna sprzątać. Więc i uczniowie sprzątają. Ale - tylko przed jej lekcjami. Znowu - ostentacyjnie. Na znak. Bez słów, ale zupełnie świadomie opowiadają się za tą jedną koncepcją autorytetu. Nie tą, w której ktoś ważniackim tonem mówi: „Zrób to, bo JA uważam to za ważne", tylko tą, w której mówi się bez nacisku: „Robię to. Jeżeli chcesz, możesz się przyłączyć".

Kluczowe jest: „jeżeli chcesz".

Rany! Jak trudno mi było się tego nauczyć!

Ile ta kobieta musiała się nade mną namęczyć, żeby mnie w to wdrożyć! A mimo to, co jakiś czas, dopada mnie ta parszywa nauczycielska skaza... Mamy ją chyba wdrukowaną w mózg. Takie żałosne, autorytarne przekonanie, że skoro jesteśmy nauczycielami, to uczniowie POWINNI spełniać nasze oczekiwania. Mówimy - powinni, a myślimy - „ich POWINNOŚCIĄ jest..."

A przecież, jeśli się zastanowić, to jedno z drugim niewiele ma wspólnego, mówiła Janeczka. Jeśli przyjrzeć się temu jeszcze lepiej, to wydaje się, że to mogą być nawet „przeciwne końce kija". Bo to oczywiste, że powinni. Mamy większą niż oni wiedzę, bośmy się dłużej uczyli; mamy większe doświadczenie, bo dłużej żyjemy; mamy lepsze rozeznanie w tym, co czeka ich pokolenie, bo działamy jako trybik mechanizmu realizacji projektu tej przyszłości, wiemy, jaki jest plan. Ale z drugiej strony, to co my NAPRAWDĘ wiemy? O ich życiu? O tym, dlaczego czegoś nie chcą, a innych rzeczy się boją? I o tej przyszłości, którą tylko sobie wyobrażamy?

A co będzie, jeśli się mylimy?

Zakładamy, że to uczniowie się mylą, jeśli mają poglądy albo pragnienia odmienne od naszych. „To nieuprawniony optymizm!" mówiła Janeczka. Oczywiście, musimy mieć jakiś plan, jakąś perspektywę, wiedzieć, ku czemu zmierzamy. Ale nie możemy zapominać, że to tylko przypuszczenia, a nie pewność kształtu przyszłości. Dlatego nauczyciel, który zamiast mówić uczniowi: „to ci się może przydać", mówi: „musisz to umieć, bo sobie w życiu nie poradzisz", zachowuje się jak jurodiwyj - wioskowy nabożny idiota, który wieszczy prostemu ludowi, opowiadając mu swoje zwidy i halucynacje.

A co się stanie, jeśli uczniom przyznamy większą autonomię, prawo do popełniania na własne konto drobnych błędów, sprawdzania innych rozwiązań niż te, które im podtykamy? Przecież jesteśmy obok, mądrzy i doświadczeni. W sam raz, żeby chronić ich przed upadkiem, jeśli się okaże, że to jednak my mieliśmy tym razem rację. A jeśli to, co wybierze uczeń okaże się lepsze? Wtedy i my czegoś się nauczymy.

Jest noc. Dzisiaj skończył się festiwal filmów o prawach człowieka. Tydzień, w którym biegałam w obłędzie, usiłując obejrzeć, co się da. Mam „siekę z mózgu", bo to filmy niesamowite, a każdy zmusza, żeby pewne rzeczy przemyśleć na nowo, a inne - poprzestawiać w głowie. Nie da się po nich szybko zasypiać, ani długo spać.

Zmarzłam w drodze, więc dygocząc, powoli rozgrzewałam się pod kołdrą, sprawdzając w „Wyborczej", co też ominęło mnie w czasie tego tygodnia. Nie chciało mi się wychodzić z ciepłego łóżka po kolejną gazetę, więc pierwszą, którą złapałam, czytałam od deski do deski. Stołeczna, wspomnienia, nekrologi.

Janeczka

Więc jednak umarła, tak, jak od lat ostrzegała.

Teraz siedzę przed włączonym laptopem i próbuję spisać to, czego się od Janeczki nauczyłam i co jej zawdzięczam. Już widzę, że jedna noc nie wystarczy, dlatego więcej patrzę w śnieg za oknem, niż stukam w klawisze. Tyle mi się różnych scen i obrazów przypomina...

I to cholerne, natarczywe poczucie straty. Dla mnie - namacalnej i mierzalnej. W przyszłym tygodniu miałam przeczytać brudnopis nowej książki i spisać listy pytań do różnych osób. Z tego, co już miałam w głowie, wynikało, że z najdłuższą pójdę do Janeczki. To książka o nauczycielskim autorytecie. Kto mógłby mi o nim powiedzieć więcej? 

Tekst został opublikowany w miesięczniku Dyrektor Szkoły nr 1/2011

Lucyna Bojarska

 

"Janka"

To była niezwykle zjawiskowa osoba. Stateczna i doświadczona. Jej wewnętrzny spokój potrafił złagodzić wszystkie konflikty a obecność wpływała na otoczenie w jakiś niezwykły sposób: przestawaliśmy krzyczeć i przeklinać. Zmuszała nas do myślenia, szacunku, pokory i wywierała ogromny wpływ na tworzenie, przenoszenie i kultywowanie tradycji. Bez wahania udzielała swojego domu na zebrania i rady pedagogiczne, kiedy SOS się tworzył, nie miał swojego stałego miejsca a lekcje odbywały się w klasach filialnych innych szkół. Wtedy nauka nieraz odbywała się też u niej na Żoliborzu i w letnim domu w Szuminie. Zapraszała uczniów na obozy przedmaturalne do Szumina, a kadrę na dyskusje i wyjazdowe rady pedagogiczne. Wspomnieć też należy czas, kiedy z eksperymentu stawaliśmy się instytucją podlegającą aktualnym przepisom oświatowym. Janka ze swoim spokojem znosiła to dzielnie, miała bardzo chore serce, ale zawsze gdy była taka potrzeba przychodziła do Ośrodka, nawet w przerwach badań w szpitalu, by zaspokoić potrzeby wizytatorów. Bardzo ważne były uroczystości z okazji świąt, kiedy gromadziły się w SOS-ie tłumy ludzi, pokazywała nam  jak  szanować innych i dbać o rodzinę. Po prostu wywierała na nas presję samodzielnego myślenia i ciągłego wymyślania różnych akcji takich jak wystawy, koncerty, czy inne zajęcia, które mogą zająć ludzi. Kiedy ktoś przychodził do niej z pomysłem po akceptację czy pomoc, wtedy słyszał „ jak chcesz, to sobie zrób". To były święte słowa, które obezwładniały, nie dostawało się wiele opinii i wskazówek. Janeczka uważała, że jeśli wszyscy będą działać wspólnie, to szkoła będzie taka jakiej nam trzeba, będzie się rozwijać i dopasowywać do uczniów i pracowników. Dlatego wszyscy tworzyliśmy to miejsce i byliśmy za nie odpowiedzialni. Realizowaliśmy swoje pomysły i  staraliśmy się szanować pomysły innych wiedząc, że nikt ich lepiej nie zrealizuje od pomysłodawcy.  Pracownicy i uczniowie - pełne partnerstwo. Dzięki Janeczce SOS mógł przez kilka lat funkcjonować przy ulicy Grochowskiej. Bez wahania w 1993 roku podczas wizyty Matki Teresy z Kalkuty w Polsce (misja mieściła się w tym samym budynku co Ośrodek), poszła zabiegać o nasze lokum. Robiła paczki dla więźniów. Pamiętała i dbała o groby tych, którzy odeszli. Bardzo nalegała na to, by nie zapominać o rodzinach tych osób, bo często było im niezwykle ciężko. Kiedy się spotykaliśmy nie obywało  się bez solidnej porcji plotek i żartów.  Janka, choć już nie była naszym dyrektorem to zawsze dawała wsparcie SOS-owi, bo to było też jej dziecko.

Małgorzata Brendel